W taki sposób trafiłem do firmy, którą zareklamuję osobnym postem jak skończę moją "bitwę". Jednak do tej pory, człowiek który wziął moją Gazell pod swe skrzydło wykonał:
- wymianę pływaka w gaźniku - okazało się, że tamten był za ciężki i sam się zatapiał,
- podtoczył wnętrze komory pływakowej gaźnika, bo na jego ściance zawieszał się pływak,
- wymianę dyszy w gaźniku - z dużej na małą, bo aż go zalewało,
- regulację sprzęgła, bo tak dociągnąłem linkę, że było w połowie wysprzęglone i dlatego tylne koło się obracało, a tłok stał,
- naciąg łańcucha - okazało się, że nie żałowałem napięcia i aż dziw że nie strzelił,
- zdjął szczęki z przodu i z tyłu i zebrał na tokarce, bo łapały koła - teraz jak się kołem zakręci, to się kręci i kreci,
i w ten sposób doprowadził do tego pierwszego (na filmie poniżej), za drugim kopnięciem odpalenia!!!
Ale nie jest słodko, oj nie - na filmie pięknie słychać jak temat "piszczy", metalicznie trze... i widać jak łapie tłoka, po nagrzaniu, jak wszystko się dusi, jak silnik gaśnie. Będę dążył jednak do rozpołowienia silnika raz jeszcze, coś nie gra...
Jestem zadowolony z jednego - że odpaliła, po tylu latach!!! Że elektryka funkcjonuje, że zapłon elektroniczny przypasował, że właściwie wszystko się kręci!!! Cała reszta do dopracowania, bo jak widać na poniższym zdjęciu od razu zabraliśmy się za demolkę, ale już nie długo...